Problemy. Ze szczęściem.


Przez lata nauki w szkole nie było czasu, żeby się nim zająć. Albo było, albo nie. Zależnie od nastroju nauczycieli, tego, czy koledzy w szkole cię lubili, jakie oceny się dostało, czy rodzice w domu żyli w zgodzie - można było czuć się zadowolonym lub nie. Szczęście w tym okresie szkolnym, dojrzewania, nie miało nic wspólnego z wyborami - albo tylko tak nam się wydawało. Może jako niepełnoletni nie potrafiłem/ nie mogłem o sobie decydować. I stąd przekonanie, że życie nie może być szczęśliwe, skoro wszystkie nieszczęścia spotykają mnie bez powodu. Nikt nie rozmawiał ze mną na temat tego uczucia, jakim jest radość. Przecież w społeczeństwie powszechnie wiadomo, że są dni lepsze i gorsze, nie mamy na to wpływu, każdy człowiek doświadcza szczęścia i pecha, zadowolenia i smutku - po co temat drążyć. A no właśnie!
Dziś sobie (po raz kolejny zresztą!) pomyślałem, że jestem człowiekiem szczęśliwym, mam w miarę poukładane emocje i podejście do samego siebie - ale wymagało to lat pracy. I wciąż wymaga. Lubię siebie. I naprawdę boli mnie to, że spotykam wielu ludzi niepotrafiących cieszyć się życiem, często we wczesnym lub bardziej zaawansowanym stadium depresji. I żeby było jasne - to nie jest ich wina. Ale gdzieś musi leżeć przyczyna takiego stanu.
Nie wiem, czemu tak się w moim życiu złożyło, ale o szczęściu, satysfakcji i spełnieniu zacząłem myśleć coraz bardziej intensywnie zaraz po studiach. Może dlatego, że zatknąłem się z innym życiem, a poza tym trochę taki ze mnie mały psycholog i mały (albo jeszcze mniejszy) filozof. Domorosły wręcz, ale potrafiący zrobić użytek z prądu przepływającego między dwojgiem uszu. Zadawałem sobie wtedy pytania w stylu:

CO MI PO TYM, ŻE PÓJDĘ DO PRACY?

BĘDĘ MIAŁ PIENIĄDZE I WIĘKSZĄ NIEZALEŻNOŚĆ.
ALE CZY TO MI DA SZCZĘŚCIE? - ROBIENIE CZEGOŚ, CO NIC DLA MNIE NIE ZNACZY? CZY WARTO ŻYCIE MARNOWAĆ DLA ROBIENIA CZEGOŚ, CO W OGÓLE NIE MA ZNACZENIA? 
A CO TO W OGÓLE ZNACZY BYĆ SZCZĘŚLIWYM?
A JAK MOŻNA BYĆ SZCZĘŚLIWYM, JEŚLI SIĘ WIE, ŻE SIĘ I TAK KIEDYŚ UMRZE?


I tak zadawałem sobie pytania, masę różnych pytań. Może właśnie dzięki temu okresowi pozbierałem najważniejsze wskazówki, to wszystko, co od zawsze grało mi w sercu i nie pozwoliłem światu i pieniądzom robić ze mną co tylko chcą. Zrozumiałem, że na stan 'szczęścia' w życiu trzeba pracować - nie tylko osiem godzin przy biurku lub na budowie. Trzeba zadać sobie pytania sięgające najgłębiej osobistych problemów i lęków. Przeprowadzić taką małą autoterapię. Jeśli człowiek szuka odpowiedzi, to zawsze je znajdzie - jest istotą rozumną i zdeterminowaną. Naturalnym zewem każdego z nas jest potrzeba poczucia się lepiej.
Tak wielu rzeczy wciąż nie wiem. Cieszę się, że odnalazłem swoją dróżkę, po której codziennie drepczę i wiem, że nie wiem, dokąd ona prowadzi, ale zaprowadzi mnie w takie miejsca, których najbardziej pragnie moje serce. A więc bać się nie muszę. Najważniejsza jest w życiu szczerość - spojrzenie w siebie i spytanie, czy jest tak, jak chciałbym, żeby było? Czy to, co robię nadal robię dlatego, że kocham (w tym również siebie). Czy wciąż jestem wobec siebie i innych uczciwy?
Myślę, że ten problem zaczyna się w miejscu, w którym młodemu, dorastającemu człowiekowi nie mówi się, że ma prawo być szczęśliwy - uważa się to za "takie tam gadanie" oderwane od rzeczywistości. Właśnie dlatego, że "każdy to wie". Guzik prawda! Każdy czuje, że chciałby to osiągnąć, ale nikt nie wie, jak. No i właśnie dlatego później kolejne generacje cierpią, nie potrafiąc odnaleźć swojego miejsca. Robią wszystko, co tylko możliwe, by poczuć się szczęśliwymi choć przez chwilę...
Więc jeśli Ty, osobniku dorosły, wiesz, jakie to ważne, by uśmiechać się i by inni wokół również się uśmiechali, mieli fajne życie, to spróbuj zanieść tę drobinkę radości z jakiejkolwiek czynności - czytania książki, słuchania ulubionej piosenki, chwili spędzonej przy grze komuś obok. Nie gwarantuję, że zbawisz tym świat - ale od czegoś przecież trzeba zacząć, nie?
Jedna ważna refleksja i jeszcze ważniejsza odpowiedź. Bardzo krótko. Jak można być szczęśliwym, skoro się wie, że się kiedyś umrze? Zadałbym to pytanie inaczej: Jak można nie wykorzystać okazji do bycia szczęśliwym, skoro się wie, że się kiedyś umrze? Moja filozofia brzmi: skoro i tak wiesz, że kiedyś odejdziesz, to wykorzystaj na maksa cały czas, który jest Ci dany. Tyle w temacie!
Moim marzeniem jest przemiana własnego otoczenia. Pragnę, by ludzie będący wokół mnie widzieli, że można być szczęśliwym, znać swój cel i do niego dążyć, rozwiązywać również problemy, gdy się pojawiają. Po co miałbym zatrzymywać szczęście dla siebie? Nie ma ono wtedy sensu - najlepiej smakuje razem, gdy widzę, że innym też się układa i mają zdrowe podejście do siebie.
Wy również, kochani Czytelnicy, jesteście w tym moim otoczeniu 😘😘😘

Grafika: Pixabay