Przerwa. Na oddechy.


Przyszedł czas, gdy po kilku latach publikowania siebie, promowania swoich wierszy i wszystkich innych tekstów, które wyszły spod mojego pióra, postanowiłem dać sobie czas na wytchnienie. To nie była decyzja, którą postanowiłem się dzielić z innymi. Ba! To nawet nie była "decyzja". Po prostu tak jakoś popłynęła ta moja łódź i pozwoliłem jej dryfować po swojemu, bez zbędnych ingerencji, będąc ciekawym, dokąd mnie ta podróż zaprowadzi. Skupiając się tylko na oddechu i niczym więcej. Po prostu na byciu ze sobą. Z pewnością był to efekt wsłuchiwania się w siebie, odnajdywania w sobie zdrowia mentalnego i pytania siebie wprost: co mi jest potrzebne? Co mi przynosi satysfakcję? Co mi przynosi korzyść? 

Nie zamierzam się tłumaczyć, drogi Czytelniku, z mojej nieobecności w mediach społecznościowych. Zdarzały mi się już bowiem przerwy (każdy musi czasem odpocząć od tego szumu). Jednak w pewnym momencie dotarło do mnie, że ten cały Facebook mnie unieszczęśliwia, że powoduje we mnie więcej traumy, smutku i zdenerwowania niż to w ogóle potrzebne. Nie, nie czułem się uzależniony od Facebooka i nie potrzebowałem terapii w tym zakresie - w przeciwnym razie nie udałoby mi się tak po prostu odłożyć portali społecznościowych na półkę z napisem "nieużywane" lub "używane bardzo rzadko".

Nie chcę niczego kategoryzować ani niczego udowadniać - sobie bądź innym. Po trochu decyzja o oddaleniu się od świata medialnego była spowodowana potrzebą wyciszenia, może po prostu urzeczywistnieniem abstrakcyjnych myśli, że bez Facebooka czy Instagrama da się żyć. Wiedziałem, że się da, bo nigdy mnie te media na tyle nie "wciągnęły", bym musiał się o przekonywać o innych możliwościach spędzania wolnego czasu. Z pewnością jakiś udział w tej przemianie miały fantastyczne zajęcia z karuny (psychologia kontemplatywna), które nie tyle coś mi nakazały czy narzuciły jakiś wzorzec, a jedynie wydobyły ze mnie ukryte potrzeby. Wyciszenie. Zniknięcie. Poświęcenie się sobie. 

Jednym z czynników, które niewątpliwie przeważyły o mojej rezygnacji z uczestnictwa w tym pędzie, były coraz częściej pojawiające się na Facebooku posty natury politycznej (przecież wszyscy musimy być zaangażowani, chodzi o nasz kraj i o to, w jakim ustroju żyjemy lub będziemy żyć za kilka lat), ekologicznej (kolejne doniesienia o tornadach, płonących lasach, przewidywania naukowców, że za ileś lat nie da się uratować naszej planety) i masa innych wiodących tematów. Od dłuższego czasu nie komentowałem tego typu wypowiedzi, bo doświadczenie mnie nauczyło, że "człowieka w Internecie nie przegadasz i każdy ma rację". Zwyczajnie więc odechciewało mi się jakiejkolwiek dyskusji - większość z nich wszak prowadzi donikąd. Był też jeszcze jeden powód, dla którego przestałem zaglądać na tego typu portale społecznościowe - ilość nieszczęść i cierpień, która się z nich wylewała, jak również nienawiści i prób leczenia "chorego społeczeństwa", uskarżania się na polityków sprawiła, że w pewnym momencie przeglądanie kolejnych postów przestało być dla mnie atrakcyjne. Miałem zamiar odpocząć, przeglądając jakieś wiadomości od znajomych, zdjęcia czy inne pierdoły, tymczasem atakowany byłem bronią najcięższego kalibru. I nagle zrozumiałem, że nie muszę. Że mogę się wyłączyć. Bo mam do tego prawo, bo nie chcę uczestniczyć w wojnach, bo nie muszę brać odpowiedzialności za cały świat. Mam prawo powiedzieć "do widzenia" i nikt nawet nie zauważy mojego zniknięcia. Z jednej strony przykre, z drugiej zaś kojące i łagodne. Tak, zdecydowanie kojące.

Nie miałem też nigdy potrzeby dzielenia się w szczególny sposób tym, co robię w czasie wolnym i nie do końca przekonywał mnie ten argument "że ludzie lubią widzieć, co ktoś robi poza pisaniem książek, i że w ten sposób mogą mnie poznać z tej zwykłej strony". A co jeśli nie mam potrzeby ani chęci pokazywania innym swojego życia? Co jest takiego ważnego i fantastycznego w tym, że czytam jakąś książkę? Albo że odpoczywam ze znajomymi lub sam w parku? Albo że gotuję? Lub jem jakąś potrawę? Lub gram w grę planszową? Co jest takiego ważnego w tym, co robię dla siebie prywatnie, że ktoś musi o tym wiedzieć? Jaką mu to da satysfakcję? Bardziej mnie polubi, bo czytamy te same książki albo gramy w identyczne gry? W moim odczuciu nie da to nikomu żadnej wiedzy. Poza tym miałbym jeszcze jedno skromne życzenie: by każdy, kto czyta te słowa, uczył się zachwycać własnym życiem i nie musiał podziwiać życia innych - i wzajemnie: zachwycać się własnym życiem i nie musieć pokazywać tego innym, by oni również się zachwycali. Bo chyba w dużej mierze taki jest sens tych mediów społecznościowych, prawda? Cofnijmy emotki i misiaczki w wiadomościach pod postami, wróćmy do słów. Ale tylko tych szczerych, a nie "z obowiązku". W tym momencie czuję, dlaczego zaczęły mi się chwiać fundamenty, na których stoi każdy sobie podobny portal polegający na dzieleniu się życiem. 


Poza tym jako twórca (czysto artystycznie i bez prywaty) wolałbym, aby moje książki były rozpoznawane na podstawie emocji, które wywołują w czytelnikach, a nie na podstawie tego, że dałem sobie hasztag typu polishman i zainteresowała się mną kolejna osoba. To jest zresztą kolejny zarzut, który mam do mediów społecznościowych (acz ich nie atakuję i nie uważam również, że korzystanie z nich to błąd - nie narzucam nikomu swojej woli i myślę, że jeśli facebookowanie daje Ci frajdę, to spoko. Ja tylko przedstawiam powody, dla których zrezygnowałem bo było mi to potrzebne i nie wychodzę do ludzi z misją "obudźcie się i wyłączcie Internet" - za mały na to jestem i czuję takiej potrzeby, bo kogoś na siłę uszczęśliwiać swoją filozofią). Ale wspomniany zarzut polega na tym, że aby ktoś dowiedział się o istnieniu moich książek, musi wpaść na nie niejako przypadkiem: na przykład przeglądając hasztagi, lajkując inne zdjęcia lub przeglądając konta znajomych. Nie umiem w marketing internetowy i nie chcę umieć. Trudno. Nie muszę. Nie wiem, co zrobić, by być rozpoznawalnym, ale nie powoduje to we mnie frustracji. To, czym się tutaj dzielę, to tylko wynik doświadczeń, a nie głos rozżalonego autora, którego nikt dość sławny nie zauważył. A poza tym - zupełnie szczerze? Może topmodelki lub inni celebryci mają łatwiej dzięki temu, bo zazwyczaj nie sprzedają treści trudnych, raczej dość komercyjne. Zdjęcie bez podpisu, może nieco wulgarne lub na tle jakiegoś hotelu zyska milion procent więcej polubień niż najlepsze zdjęcie, które udało mi się zrobić i które udało mi się fantastycznie opisać. Po prostu sprzedaje się to, co łatwe i przyjemne dla ludzkiego oka tudzież zabawne lub ewidentnie pozbawione jakiegokolwiek sensu. Tak jest i z tym trzeba się pogodzić, bo trendów się nie zmieni i walka z tym jest bezsensowna oraz trawi nasze siły, które można i warto przeznaczyć na coś innego. Poezja do łatwych i przyjemnych nie należy, a nawet jeśli nie stara się wzbić na wyżyny intelektu, to i tak wzbudza niewielkie zainteresowanie. Ale z tym właśnie wiąże się moja "decyzja" o zawieszeniu społecznościowego życia. Nazwałem to dla samego siebie procesem asocjalizacji - odejścia od obowiązujących zasad prowadzenia życia społecznego na korzyść tych, które mnie osobiście bardziej przekonują (bo śpieszę dopowiedzieć, że nie przestałem widywać się z ludźmi i budować z nimi relacji - w tym jest prawdziwa wartość). W czasie, gdy nie było mnie w Internecie, zrobiłem dla siebie i dla ludzi tyle fantastycznych rzeczy, że naprawdę miałbym materiał, by się nim dzielić ze światem... tyle, że zabrakło mi tej potrzeby. Wolałem to zrobić tylko dla siebie i tylko dla nich. Świat nie musi wiedzieć.


I w zasadzie wiele razy przysiadałem do napisania tego tekstu, ale wciąż czułem, że tego nie potrzebuję. Kilka dni temu pod moim ostatnim postem na tym blogu pewna miła dusza spytała mnie, czy wszystko u mnie w porządku i jakoś to mnie rozczuliło. To miłe, że są ludzie, którzy wracają do moich słów, na tę stronę czy wprost do źródła - czyli do książek. I dlatego postanowiłem napisać. Myślę, że w tym tekście zawarłem już odpowiedź, że wszystko u mnie w porządku, ale chcę to napisać dobitniej: wciąż cieszę się moim życiem, jestem wdzięczny za zdrowie, za uśmiech, za każdą chwilę. Uczę się dostrzegać. Zmieniłem się wewnętrznie. Nie wiem, czy inni to zauważają, ale sam to zauważam i to jest dla mnie najlepsza zmiana. Wiatr wiejący w innym kierunku, o ciekawym kształcie i natężeniu. Czasem zastanawiam się, w którą stronę zaprowadzi mnie życie. A czasem po prostu oddycham i pozwalam płynąć czasowi. Pozwalam sobie zniknąć, po prostu brzmieć (1). I czuję się w tym wszystkim bardzo, bardzo bogaty. 

Może też potrzebujesz tej ciszy, tego stanu zagłębienia się w siebie. Może nie. Może ten tekst Cię poruszył, a może wkurwił i właśnie zastanawiasz się, jak mi odpisać, bo tak Tobą w tej chwili trzepie, że nie wytrzymasz, jak mi nie dowalisz. Wszystko zależy od Twoich aktualnych potrzeb, od tego, co mówi Ci Twoje ciało i czego potrzebujesz. Nie zachęcam do czegokolwiek poza tym, by się w siebie wsłuchać i robić to, co jest dla Ciebie najwłaściwsze. 

Fot. Marcin Kurcbuch

-----------------------------------------------
1. Cytat pochodzi z piosenki Sutra z repertuaru zespołu Sistars.

Komentarze

  1. Całkowicie rozumiem to stanowisko. Czasem trzeba się odciąć. Oczywiście nie oczekiwałam, że będzie Pan pisał cały czas i dzielił się tzw. prywatą. Po prostu wcześniej wszelkie wpisy pojawiały się regularnie, więc spodziewałam się jakiejś kontynuacji. Niemniej dziękuję za odzew i mam nadzieję, że czasem dla Pan o sobie znać. Miłego zagłębienia się w siebie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie dzielenie się rzeczami prywatnymi niewiele miało wspólnego z blogiem, a raczej dotyczyło Facebooka czy Instagrama - i tej prostej zasady, że jak nie korzystasz i nie pozyskujesz nowych zainteresowanych, to twoje kanały się nie rozwijają. Ale mnie to męczy i nie chcę się w to uparcie bawić - przynajmniej nie w tym momencie życia.

      Na pewno dam jeszcze o sobie znać. Będzie również książka. O niej też napiszę w stosownym czasie.

      Pozdrawiam serdecznie i również życzę bliskości z samą sobą i swoimi potrzebami ;)

      Usuń
  2. napisałeś tak wiele ważnych słów, poruszyłeś we mnie tyle emocji, że aż ciężko mi coś więcej powiedzieć. napewno wrócę do tej notki.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz