W nieco innych kolorach...

Dziś taki post po dłuższej przerwie, ponieważ ostatnio nie najlepiej się czułem i w rezultacie... wylądowałem w szpitalu. Wszystko już w porządku, także nie ma się czym martwić. Ale z początku było niewesoło...


Historia choroby


A zaczęło się od dreszczy. Nagle w pracy złapały mnie takie dreszcze, że nie mogłem już normalnie wykonywać swoich obowiązków. Uczucie potwornego zimna. Oznaka szybko galopującej w górę temperatury. Tego dnia wieczorem, mimo wcześniej zażytych tabletek przeciwgorączkowych, osiągnąłem wynik 39,5. Pocenie się. Kolejny Ibuprom i herbata z sokiem malinowym i kwiatem lipy. Spadło do 38 i poczułem się o wiele lepiej. Do rana. Rano pobudka, bo czułem się totalnie rozwalony... nic dziwnego... na liczniku było już dobre 40 stopni. Tego samego dnia miałem już umówioną wizytę u lekarza rodzinnego. 

Rozpoznanie? Coś takiego, jak bezobjawowa gorączka... Mam brać Ibupromy, a jak by nie przeszło do poniedziałku (był piątek), to się zgłosić. Do poniedziałku przeszło. I zaczął się mój wymarzony... urlop. Tak. Z planów urlopowych nici, bo mój wyjazd do Spały trzeba było anulować...

I tak sobie chodził Marcin Kurcbuch po świecie. W poniedziałek siedziałem w domu - dla bezpieczeństwa. Gorączka nie wracała. Wtorek - żeby sobie zrekompensować nieudane wakacje - wycieczka do kina ("Jutro będziemy szczęśliwi"). Otóż nie. Nie będziemy. W środę po południu znów robi mi się zimno. Doświadczenie każe chwycić za termometr (niezastąpione termometry rtęciowe!). No i zabawa zaczyna się od nowa - 37,8. No fucking way! Następnego dnia... lekarz. Tak, wiem, to już nudne. I skierowanie na badanie krwi. Okazuje się, że mam za mało leukocytów, pokręcone poziomy białek. Wskazuje na stan zapalny w organizmie. Proszę wziąć taki trzydniowy antybiotyk i w poniedziałek zrobić badania.

Zmieniam kolor?


No i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że w ciągu tego weekendu zacząłem przechodzić jakąś transformację w żółtego ludka. Zaleje nas rasa żółta, mawiał jasnowidz... no i mnie zalało. Krew mnie zalała najjaśniejsza i żółtaczka najżółciejsza!!! Przestraszyłem się jak diabli, no bo każdy wie, że to poważna choroba, że uszkadza wątrobę i może prowadzić do śmierci. Skąd, u licha, u mnie wirusowe zapalenie wątroby? A, B czy C? Na typ B byłem szczepiony. Na C wciąż nie ma szczepionki. No, kurwa, cudownie. Załamka. Za jakiś czas podniosłem się na duchu. I znów dołek. Tak wyglądała niedziela. Gorączka całkowicie ustała, za to miałem zmartwienie innej, kolorowej można by rzec, natury. Nadzieję przyniosła informacja z neta, że nagłe zażółcenie skóry i białek oczu występuje przy WZW A, przy obu pozostałych wirusach człowiek może nie wiedzieć nawet przez kilkanaście lat, że coś niszczy jego wątrobę.

I wszystko rozegrało się bardzo szybko. Zrobiłem badania, lekarz sam zauważył istotną u mnie zmianę i dał skierowanie do szpitala. Ej, może komuś wyda się to dziwne, ale ja nigdy nie byłem w szpitalu jako pacjent. W całym moim dwudziestosześcioletnim, szczęśliwym życiu. Więc nie będę ukrywał, że bałem się. Jak to będzie? Jak mnie będą traktować? Co mi będą robić? Jak leczyć? 

A jednak gdzieś tam są dobrzy ludzie...


Tutaj zaczyna się jednak bardziej pozytywna część mojej dzisiejszej opowieści. W szpitalu trafiłem na naprawdę fajnych ludzi, mądrych lekarzy, którzy nie tylko postawili trafną diagnozę (WZW typu A, czyli żółtaczka pokarmowa), ale również uspokoili mnie, mówiąc, że wirus w całości wydostaje się z organizmu i nie pozostawia żadnych powikłań. Trzeba teraz dbać o wątrobę, żadnego wysiłku fizycznego, żadnego stresu i tylko dietka lekkostrawna. I będzie dobrze. Przez osiem dni leżałem sobie w całkiem miłych warunkach i dwa razy dziennie dostawałem kroplówkę (notorycznie nazywaną przeze mnie "kroplówą" - jakoś tak bardziej poetycko brzmi :)). Powstało w tym czasie kilka wierszy, przeczytałem kilka książek, obejrzałem kilka filmów. Ogólnie czas spokoju i wyciszenia. Takie żółte foto se strzeliłem w szpitalu :)

------------------------------------------------------------------------------

mogę ci oddać wszystko

nawet mocz do analizy

bo przecież mam w sobie intymniejsze historie
i pierwiastki nie tylko chemiczne
których nie zna żadna aparatura

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Mały apel do czytelników


Korzystając z tego kanału, jakim jest blog, chciałbym Was przestrzec. Trudno powiedzieć przed czym. Choć ogólnodostępne media o tym nie mówią, WZW typu A może być uważne w tym momencie za epidemię. Uważajcie na to, co i gdzie jecie. Wystarczy, że ktoś, kto dla Was przygotowuje posiłek (a nie musi to być kucharz na miejscu, tylko firma cateringowa) nie umyje rąk po wyjściu z toalety (tak, to dość obrzydliwe, że najpierw wyciera swoją dupę, a potem nie raczy łaskawie umyć rączek). Jeśli zauważycie objawy takie lub podobne do moich, koniecznie zgłoście się do lekarza, może wcześniejsze badanie wątroby pozwoli Wam uniknąć pobytu w szpitalu. W tym najostrzejszym czasie nie pijcie po sobie (z jednego kubka, z "gwinta"), nie jedzcie na tym samym talerzu... zachowajcie wszelkie proste środki ostrożności. 


Komentarze