Tańczę z gwiazdami. Najważniejszymi.

Różne są sposoby uzdrawiania własnej duszy. Niektóre wiodą przez głębokie medytacje i zastanowienia, inne przez długie rozmowy. A inne - w tym ta, o której chcę napisać - wiedzie przez ciało. Oczywiście człowiek jest istotą złożoną i nigdy nie działa na tylko jednym poziomie. Zawsze to, co w ciele, ma odzwierciedlenie w duszy i na odwrót. Blog ten nazwałem Operuję niebo - z początku nieświadomie, jako nawiązanie do zbliżającej się premiery tomiku Operacja niebo, z drugiej zaś strony wiedząc, co chcę tym osiągnąć: pokazywać, że każdy potrzebuje uwolnienia od swoich koszmarów, lęków, schiz i kompleksów. I to jest to najważniejsze znaczenie operowania nieba. Które od dłuższego czasu dzieje się w moim życiu, zaś od roku czy półtora nabrało szczególnej mocy - o doświadczeniach z 2018 roku możesz, jeśli chcesz, przeczytać tutaj.

Noworocznie chciałbym opowiedzieć Wam o pewnym przełomie, o kolejnej zaszytej wyrwie w niebie. A opiszę ją na początek tylko jednym wyrazem: taniec.

To w ogóle dość szczególna dla mnie dziedzina. Rzadko o tym opowiadam, bo dziś uwielbiam tańczyć, ale były czasy, gdy się tego najzwyczajniej w świecie... bałem. Złe wspomnienia. Jakiś pan na rytmice w przedszkolu nakrzyczał na mnie, a na wrażliwe dziecko (może nawet zbyt wrażliwe, jakim byłem) zadziałało to blokująco - dlatego pamiętajcie, co i do kogo mówicie, bo może mieć to efekt odwrotny do zamierzonego i stać się czyimś więzieniem na długie lata. 

Dopiero na studiach, za sprawą pewnego dobrego człowieka, który zaprosił mnie na zajęcia z tańca dla każdego (nie tyle z tańca, co z ruchu - takie, które miały sprawić, że lepiej poczujesz się w swoim ciele, słyszałem) po dwóch zajęciach otworzyłem się i całkiem zmieniło to moje podejście do tej cudownej czynności. Po raz pierwszy poczułem, że nie muszę się wstydzić swojego ciała, jego ruchów i gestów. Że nie jestem pokraką, a muzyka (którą tak kocham) daje mi nowe pole do wyrażenia siebie. Z początku nieśmiało, potem coraz odważniej, zacząłem tańczyć - najpierw w domu, następnie na spotkaniach ze znajomymi. Aż doszło do kolejnego przełomu w duszy. Mimo że nie ukończyłem żadnego kursu tańca, bo na wspomniane zajęcia poszedłem tylko dwa razy. Na szczęście to było wystarczająco dużo jak na moje potrzeby - a kto wie? Może kiedyś spróbuję czegoś więcej? ;) 

Sylwester. Przygotowania do niego. Te trzy dni przed końcem roku spędziłem z ważną dla mnie osobą. Nigdy nie odważyłem się tego wcześniej zaproponować (choć mnie proponowano, owszem), by zatańczyć razem. Normalnie już od kilku lat tańczyłem dla siebie, uwalniając się od zbędnego wstydu. Pod koniec 2018 wydarzył się cud (może kogoś śmieszyć będzie nazywanie takiego prozaicznego wydarzenia cudem i podnoszenie go do rangi czegoś niezwykłego, ale ja właśnie tak wewnątrz siebie czuję, a ten blog jest miejscem operowania nieba i opowiadania o tym światu, by wszyscy mogli poczuć się lepiej, uczyli się akceptować siebie i pokonywać słabości). Zatańczyliśmy razem. W parze. Z mojej inicjatywy. To było coś pięknego, ale nie sądziłem, by miało się przełożyć na kolejne doświadczenia.

Sylwester u przyjaciół. Tutaj padł ostatni mur. Nie miałem już tych oporów, co wcześniej, w ciszy domu przekonałem się poprzedniego wieczoru, że wspólny taniec to coś, czego już nie muszę się obawiać, bo na tyle znam siebie i swoje ciało, że mogę uwierzyć, iż będzie dobrze. Tańczyliśmy. Nie mam słów, by opisać swój zachwyt nad tym krokiem. Nad uzdrowieniem, które wydarzyło się w mało widocznym dla przechodzących przez moje życie ludzi, ale istotnym dla mnie samego i dla tych, których mam blisko. 

Zachęcam Was do refleksji. Co możecie naprawić w sobie z początkiem roku? Jakie niebo zoperować? Jak jeszcze bardziej polubić własne życie? A wierzcie mi, że się da :)

Wiem, że potraficie! 💓💓💓