2018 w pigułce. Wehikuł czasu i warsztaty z nauki bycia szczęśliwym.


Od kilku dni już chodziło za mną napisanie tego tekstu. Wiem, że to z jednej strony banalne - podsumowywać swój rok. Każdy dzisiaj tak robi - każdy w Internecie. Blogerzy, instagramowi coachowie, celebryci i tak dalej. Nie stawiajcie mnie jednak od razu na przegranej pozycji i nie myślcie: "Boże, kolejny, który będzie opowiadał, jaki świetny rok przeżył". O tym też będzie, to prawda, ale nie tylko. Moim pragnieniem i prezentem dla Was na te Święta jest to, byście kończąc czytać ten artykuł, poczuli się silniejsi i odważniejsi w swoich decyzjach.

Rok temu przed wigilią w ogóle nie spodziewałem się, że za kilka dni moje życie wywróci się do góry nogami, gwałtownie i tak bardzo na korzyść. Złe dobrego początki, można rzec. Wyprowadziłem się z domu - moi bliżsi znajomi znają szczegóły, dla niewtajemniczonych napiszę tylko, że alkoholizm ojca miał w tym swój udział. Ale nie jestem tu, by nikogo oczerniać i osądzać. Nie po tym roku. Także nie miejcie nikomu za złe tego, co mi się przydarzyło. 

Wyprowadziłem się lub - to właściwsze słowo - wyemigrowałem z domu na kilka dni przed Sylwestrem (chyba trzy, jeśli dobrze pamiętam). Dzięki dobremu sercu mojego przyjaciela, miałem się gdzie podziać i mieszkać do momentu, gdy znalazłem pokój do wynajęcia. To był dziwny czas - zarazem trudny i cudowny. Nareszcie zacząłem oddychać własnym powietrzem, żyć według swoich reguł i w harmonii z samym sobą. Cieszyć się każdą chwilą i czuć lekkość stanu, w którym się - o ironio! - znalazłem. Choć rodzina wciąż tłumaczyła mi, że postępuję źle, że powinienem się zastanowić i być mądrzejszym, wiedziałem, że nikt mnie już z tej drogi nie zawróci. Od dziecka jak diabli bałem się momentu usamodzielnienia. Bo chyba taki mi przedstawiano obraz i takie wizje roztaczano: nie poradzisz sobie, nic nie umiesz, zginiesz w życiu. Hasła, które miały mnie ochronić przed zgubą, przekonywały mnie o jej nieuchronności. Paradoks, ale właśnie tak działa dziecięca psychika. Dziecko nie analizuje informacji, które słyszy, po prostu przyjmuje je do siebie jako pewnik. 

Dość szybko, bo w ciągu trzech tygodni, udało mi się znaleźć miły, przytulny pokoik na Dąbrowie. Tam zacząłem po raz kolejny odkrywać tajniki pięknego i spełnionego życia. Mieszkałem z dwoma chłopakami, którzy okazali się serdeczni i chętni do przyjęcia kogoś pod swój dach. Znalazłem swój kąt, miłą okolicę, mieszkanie z kotem i moc serdecznych relacji ze strony przyjaciół, których nareszcie bez skrępowania mogłem zapraszać do siebie bez obawy o pretensje ze strony zmęczonych rodziców. Moim współlokatorom nic nie przeszkadzało, często bywało też, że wracali dość późno. Ale mimo wszystko udało nam się nawiązać więź porozumienia i czułem, że mieszka się nam dobrze.

To właśnie w tym miejscu poznałem radość, jaką dają spacery, samodzielne przyrządzanie sobie posiłków, wracanie do domu o porze przez siebie wyznaczonej (bez tłumaczenia się w wieku dwudziestu siedmiu lat z wieczornych wyjść), wróciłem też do zdrowia po przebytej w 2017 roku żółtaczce pokarmowej. Nastał czas, gdy ponownie mogłem zacząć jeść to, na co miałem ochotę i nie bać się o swoją wątrobę (parametry się ustabilizowały). W tym czasie ukończyłem reedycję mojego zbioru opowiadań Oczyszczenia i samodzielnie wydałem najnowszą książkę - Nasilenie wiosenne. Ten pokój, to miejsce, ta energia - wszystko mnie inspirowało i sprawiało, że uczyłem się nie widzieć rzeczy niemożliwych. Chciałem zrobić baner promujący tomik wierszy - szukałem informacji o tym, jak go profesjonalnie wykonać, a następnie przekraczałem kolejną granicę. Przygotowałem w tym mieszkaniu kilka tomików wierszy - Aliny Anny Kuberskiej, Danuty Chyły, Krystyny Budner. 

Jakoś w tym czasie wydarzyła się rzecz, której nigdy więcej nie chcę doświadczyć - niejasności internetowe dotyczące pisarstwa i moich książek sprawiły, że złamała się cudowna więź łącząca mnie z Kają Kowalewską i jej menadżer, Agnieszką. Napisaliśmy sobie wiele gorzkich słów. Spirala emocji zakręcała się coraz bardziej. Było mi ciężko, bo miałem wrażenie, że ktoś mnie ostro wmanipulował w całą akcję, a ja nie miałem tarczy ani broni, by w godny sposób walczyć. Nie ukrywam, z początku byłem wkurzony na dziewczyny - i nie będzie z pewnością tajemnicą, że one na mnie również. Ale minęło trochę czasu, najpierw przyszedł żal, potem próba zapomnienia. Więź się rozerwała i przestaliśmy do siebie pisać. A jednak gdzieś tam w głowie i sercu wciąż krążyły mi te dwie ważne dla mnie osoby. Mimo bólu, podniosłem się i ruszyłem dalej w swoją podróż.

Z prywatnych szczęść, wiosną zacząłem biegać. Pewnie pamiętacie posty, które poświęcałem sportowi, kondycji fizycznej i radości, jaką daje pokonywanie własnych słabości. Chętnie wybierałem się też na spacery do pobliskiego Parku Podolskiego czy nieco oddalonego Parku nad Jasieniem, zabierałem koc i do upojenia czytałem książki, między innymi Nigdziebądź Neila Gaimana czy Śpiące królewny Stephena i Owena Kingów. Jeździłem na rowerze, robiłem sobie wyprawy, wymagałem od siebie i byłem z tego powodu dumny. Dużo też fotografowałem. Uwieczniłem mnóstwo pięknych, ważnych dla mojego rozwoju osobistego, chwil. Do dziś są jak słodycz na podniebieniu, jak lekkie piórko na sercu, gdy o nich myślę. 

Nawiązałem współpracę z Moniką Magdą Krajewską, założycielką i redaktorką bloga Poezja na każdy dzień - poezjanakazdydzien.blogspot.com

W wyniku tej znajomości dane mi było w kwietniu cieszyć się odwiedzinami w Krakowie, gdzie podczas wieczoru poświęconego antologii autorów zrzeszonych wokół bloga miałem przywilej zaprezentować swoje utwory z najnowszego tomu wierszy - z Nasilenia wiosennego. Podczas tego wspaniałego wyjazdu (w towarzystwie uzdolnionej poetki, Joasi Wicherkiewicz) poznałem kilkoro naprawdę interesujących i serdecznych ludzi - Joasię Rzodkiewicz, Leszka Lisieckiego, Renatę Marię Jędrysę, Beatę Annę Symołon, Marka Cichonia - ludzi o szerokich sercach i horyzontach. Kilka dni wcześniej, 16.04.2018 r., odbyła się łódzka premiera tomiku Nasilenie wiosenne, a zorganizował ją Dariusz Staniszewski i zespół H'ernest - wszystko to w ramach cyklu H'ernest lubi poniedziałki. Ze swoją fantastyczną muzyką towarzyszył nam zespół Agnellus.

Niestety wiosna przyniosła też trudne zdarzenia - mojej babci powróciły bóle związane z rwą kulszową. Naprawdę cierpiała, przez kilka miesięcy (aż do października) w ogóle nie wychodziła z domu. Wtedy bardzo często - czasem nawet codziennie - jeździłem, by pomagać dziadkom w codziennych czynnościach. Przy okazji brania przeróżnych leków przytrafiło się jej również zatrucie pokarmowe (jakby rwa to było za mało!) :( Mimo wszystko wierzyłem, że będzie dobrze, a przede wszystkim nie pozwalałem do siebie dopuszczać smutku. Radość odnajdowałem w wykonanych fotografiach, miłych chwilach z przyjaciółmi, spacerach, biegach, pracy artystycznej. 

W tak zwanym międzyczasie powstawały kolejne strony i rozdziały powieści Nić, a działo się to za sprawą fantastycznego człowieka, który nie zna słowa niemożliwe - Macieja Wyciślika Eisena. W tych chwilach czułem się naprawdę szczęśliwy i ubogacony wewnętrznie przez wszystkie nadarzające mi się okoliczności. 

Słodko, prawda? No to teraz pora na kolejne małe jeb!, żeby nikt nie pomyślał, że 2018 był dla mnie pasmem niekończących się sukcesów. W połowie czerwca właściciel mieszkania oznajmił mi, że muszę się wyprowadzić ze względu na sytuację rodzinną. Przyjąłem tę wiadomość z wielkim żalem, bo nigdy nie sądziłem, że moje pierwsze mieszkanie czy nawet pierwszy wynajęty pokój, będzie miejscem tak pełnym światła i szczęśliwym dla mnie. Zaczął się okres poszukiwania pokoju na wynajem - niestety wiedziałem, że na wynajęcie całego mieszkania mnie nie stać. Już wtedy podjąłem próby znalezienia czegoś wraz z kumplem, Grzegorzem, ale w tamtym czasie nic z tego nie wyszło. Trafiłem na pokój, który znajdował się w całkiem dogodnej lokalizacji, niebrzydkiej okolicy, a jego cena nie była znów tak kosmiczna - choć i tak droższa niż w tym mieszkaniu, z którego się właśnie wyprowadzałem. 

Pokój mi się spodobał i szybko przyzwyczaiłem się do jego energii i światła. Mimo znaczących wad (okna od strony bardzo głośnej ulicy, która nawet w nocy nie milknie - Wojska Polskiego a Palki), uczyłem się we wszystkim, co od losu dostaję, doszukiwać się jasnych stron i po prostu cieszyć się życiem. Tak właśnie hasztagowałem Wam dość często na Facebooku - #lubięswojeżycie. Bo to była prawda, z każdym dniem stawała się coraz bardziej.

Również w tym miejscu znalazłem swoje miejsce do biegania, jazd na rowerze, oddychania i robienia zdjęć. Sporą część powieści napisałem właśnie w tamtym pokoju. Ale długo w nim nie pomieszkałem... Jak się dość szybko okazało, cena, którą zaproponował mi właściciel agencji, obejmowała tylko wakacyjne miesiące. I, o ile w lipcu i sierpniu wszystko było w porządku, to od września czynsz za pokój miał wzrosnąć o... 120 zł. Chyba oczywiste było, że po raz kolejny pora zacząć myśleć o pakowaniu się, rozglądaniu za nowym lokum w rozsądniejszej cenie. 


Pod koniec lipca/ w sierpniu napisałem również do Kai list, w którym postanowiłem wyjaśnić wszystkie nieporozumienia, które głupio się między nas wkradły, a nie miały nic wspólnego z prawdą. Wyznać jej, że wciąż jest dla mnie moją siostrą, bo łączą nas więzy duchowe, więzy poezji i miłości do piękna i pięknych słów. To było niezwykle oczyszczające doświadczenie, bo przez cały ten czas, gdy milczeliśmy, wiedziałem, że Kaja i Aga są mi przychylne. Tęskniłem za nimi. Za wspólnymi zwierzeniami. To piękne rozwiązanie tego nieco zagmatwanego wątku - jak w książce. Żadne zdarzenie nie może zostać bez odpowiedniego zakończenia, echa we wszechświecie bohaterów powieści. W życiu identycznie.

Końcówka sierpnia i początek września upłynęły mi pod znakiem spotkań autorskich. Odwiedziłem Radom i ponownie Kraków, gdzie zostałem cudownie przyjęty przez artystów i odbiorców. Restauracja Pod Katarynką na długie chwile zapisała się w moim sercu wielkimi i znaczącymi literami. Do dziś z radością wspominam ten czas.

I właśnie wtedy podjęliśmy z Grzegorzem decyzję, że fajnie byłoby ponownie spróbować znaleźć coś razem - jemu również potrzebna była odmiana i wyprowadzka. Obejrzeliśmy kilka mieszkań, w zasadzie żadne nie spełniało do końca naszych wymagań - albo za małe, albo meble z PRL-u, albo do pracy dla jednego z nas za daleko - niby mówi się, że nie da się wszystkim dogodzić, a jednak szukaliśmy. I właśnie wtedy pomyślałem o mojej przyjaciółce, która wspomniała dawniej, że ma mieszkanie na wynajem. Tym razem wszystko poszło jak z płatka - i niebawem umówiliśmy się na oglądanie lokum, a następnie podpisanie umowy. Kończąc tę moją podróż przeprowadzkową, historię kartonową, chcę Was poinformować, że niniejszy artykuł piszę już z tego docelowego miejsca, w którym mieszkamy od trzech miesięcy. I wiele tej decyzji zawdzięczamy.

Rozwijamy się jako osoby, zdarza się, że rozmawiamy na poważne tematy i dotykamy trudnych wątków z przeszłości - ale czuć, że każda taka rozmowa ma uzdrawiającą moc. Od jakiegoś czasu praktycznie co tydzień organizujemy w soboty spotkania z grami planszowymi, na które zapraszamy znajomych i znajomych znajomych. Dzięki tym zdarzeniom dane mi było poznać kilka wartościowych osób, w tym jedną bardzo szczególną. No i umacniamy naszą przyjacielską więź.

I jeszcze mega ważne zdarzenie. Przeze te wszystkie wyprowadzki, wprowadzki i inne zawracania dupy kompletnie przestało mi się chcieć dokończyć Nić. Z pomocą po raz kolejny przyszedł Maciej, który porządnie mnie zmotywował (czytaj nakopał mi do dupy i zagroził mi sądem i prokuraturą jak nie skończę tej pieprzonej książki). Efekt? W dziewięć dni napisałem ostatnie 120 stron. Z motorkiem w dupie, bo jak inaczej wyjaśnić przyspieszenie z 10 stron na dzień do 23 dziennie? :P Powieść ukończyłem 4.10.2018, zaś 23.12.2018 zakończyłem jej pierwszą, autorską redakcję. A teraz czekam na pierwsze uwagi ze strony Macieja, który wziął tekst w swoje ręce. 

Jeszcze jedną osobą, która niezwykle wspierała mnie przy powstawaniu powieści, była Karolina Krakowiak, znana wielu jako Lotta Czyta. Bo Lotta to fajna dziewczyna, która czyta :D 

No i nie sposób nie wspomnieć o ciepłym, serdecznym człowieku, który wspierał mnie w trudnych sytuacjach, pomógł w moich bojach z przeprowadzkami i przewózkami, czyli Mariuszu. Cieszę się, że ta relacja wciąż trwa i odnajduję w niej moc sympatii. 

Poza tym znalazłem pracę (pomijając jeden falstart...), w której czuję się naprawdę dobrze, a to ze względu na ludzi i atmosferę, którą tworzą. To też sukces. Zwłaszcza po wojnach z Urzędem Pracy i ZUS-em, o których już mi się nie chciało opowiadać 😂😂😂

Co chciałbym, byście zrozumieli z mojej opowieści o kończącym się roku? Że nie ma dla człowieka, który pragnie szczęścia, rzeczy niemożliwych. Że nikt nie jest superbohaterem ani półbogiem, ale każdy może doświadczać przemiany. Każdy może pokochać swoje życie, pokochać siebie. To, co we mnie się w tym roku zadziało, to większa świadomość tego, kim jestem. Co mi przynosi szczęście, a czego warto unikać. Jakich relacji. A o jakie należy walczyć do bólu, bo mogą skrywać jeszcze wiele cudownych skarbów dla obu stron. Nade wszystko jednak pragnę Wam powiedzieć, że mocniej niż rok temu #lubięswojeżycie i wciąż będę Was zachęcał do tego, byście również swoje polubili (ba! a nawet pokochali). Zegnam powoli naprawdę cudowny rok, a cudowny nie oznacza takiego, w którym zawsze było gładko i miło, ale taki, w którym udowodniłem sobie, że jestem zwycięzcą i naprawdę siebie lubię. Mogę czas poświęcać na to, by żyło mi się piękniej i bez stresu. To nie jest samolubstwo. Dowiedziałem się (empirycznie), że jeśli kochamy siebie, jesteśmy w stanie kochać innych. Na ten moment swojego rozwoju duchowego, emocjonalnego i każdego innego uważam, że to najlepiej działa właśnie w takiej kolejności. Nie można dać drugiemu człowiekowi miłości, jeśli samemu do siebie się jej nie czuje. Nie dajcie się zwieść naukom głoszącym, że macie nie dbać o swoje, a czyjeś traktować jako święte. Nie tędy wiedzie droga do szacunku i zdrowych relacji. Wszystko zaczyna się w Waszych sercach.

Dziękuję Wam, że dotrwaliście ze mną do końca tego tekstu - i tego roku! 💓 Cudownie jest mieć Czytelników, którym zależy na moich działaniach. Mnie zaś zależy na Was i dlatego właśnie opisuję te wszystkie wydarzenia. Mam nadzieję, że te historie (które i tak są ogromnym skrótem wszystkich chwil dobrych i złych - ale wartych zapamiętania) pomogą Wam z większą siłą wkroczyć w nowy rok. Nowy rok nigdy nie kojarzył mi się z niczym szczególnym - ot, kolejny kalendarz i nowe obrazki na ścianie. Ale tym razem będzie inaczej. Czuję to w kościach i w sercu. Bo mam jakieś inne życie. Swoje życie. Inne podejście i zmienione myślenie. Dziękuję wszystkim tym, którzy razem ze mną współtworzyli tak piękny i wspaniały czas, te dwanaście miesięcy. Rok to mało i wiele - jak widzicie, ogrom rzeczy (zarówno fizycznie jak i psychicznie) może się na tej przestrzeni dokonać. 

Potraficie! I ja Wam to mówię.